poniedziałek, 28 października 2013

Rozmowy na placu zabaw.

Tak, tak jesteśmy już na etapie wędrowania po placach zabaw.
Smok uwielbia małpować starsze dzieciaki. Nie posiedzi jak inne maluchy na huśtawce, czy w piaskownicy, no chyba, że po to by zjeść jakiś kamulec kiedy mama nie będzie patrzeć. Musi włazić na drabinki, wspinać się nie po tej stronie zjeżdżalni co trzeba i to koniecznie z pomocą mamy, bo przecież sam dopiero uczy się tych wszystkich akrobacji. 

Jednak nie o tym dziś notka.

Zdarzyło się coś, co tak zapadło mi w pamięć, że postanowiłam zaniedbać nieco odkurzanie mieszkania i odkurzyć bloga.

Chcę wam opowiedzieć taką oto scenkę:

Plac zabaw. Ja i smok wspinamy się na zjeżdżalnie. Chłopiec ok. 4 lata bawi się sam na huśtawkach, jego mama na ławce rozprawia z kimś bardzo żywo przez komórkę, używając nazwisko rozprawia o tym jak to strasznie ma jej znajoma, która to ma męża nieudacznika. Chłopiec i dziewczynka ok. 7-8 lat bawią się we wspinanie i wypatrywanie. 

W pewnej chwili zwróciłam uwagę na Chłopaka - Kacpra, bo tak wołała go bawiąca się z nim dziewczynka. Pewnie dlatego, że Smok chciał koniecznie wejść tam gdzie on. Dzieciak znudził się placem zabaw. Podszedł do stojącego na pobliskim parkingu motocykla i głośno przekrzykiwał się z koleżanką, że motor jest "zajebisty" i że idzie go odpalić na kabelki.
Kiedy jego towarzyszka skrytykowała plan i powiedziała żeby zostawił nie swój motor, małolat zwątpił i podszedł do drzewka niedawno posadzonego na trawniku między placem, a parkingiem. Drzewko było nowe więc umocowane do pala, by się nie przewróciło. Kacper zaczął obrywać mocujące je paski.

Wtedy do historyjki włączam się ja grzeczne i bardzo spokojnym tonem:
Mamucha: Dlaczego to niszczysz?
Kacper: Bo mi się nudzi.
Mamucha: Znajdź sobie bardziej konstruktywne zajęcie.
Kacper: A co to Pani jest?
Mamucha: Tak.
Kacper: Ta jasne.

Oczywiście chłopak odszedł od drzewa, już miałam wygłosić pogadankę o tym, że nie wolno nic niszczyć niezależnie od tego czyje to jest i że nie ma rzeczy niczyich, ale wtrąciła się naglę nie wiadomo skąd mama owego 4 latka. Nie siedziała już na ławce, ale była niedaleko nas i próbowała namówić synka by poszli już do domu.
Nim zdąrzyłam dokończyć pogawędkę z Kacprem, wspomniana mama rzuciła do niego z dumą w głosie: "Nasze wspólne."
Po czym zwróciła się do mnie w porozumiewawczym tonie: "Tak to jest jak dzieci wychowuje ulica. Zero kultury, żadnych wartości."
Choć mnie początkowo zatkało, odpowiedziałam, że każdy z nas w dzieciństwie robił głupstwa. To niestety mojej nowej "koleżance" chyba się nie spodobało, bo stwierdziła lakonicznie że w sumie racja i wróciła do nakłaniania swojego syna, by szli już do domu.

Nie poczułam solidarności i wspólnego frontu z tą Panią. Wyjęłam kamyk z buzi Smoka i ruszyliśmy w stronę naszego domu. Ot i cała historia.